Recenzja wyd. DVD filmu

Big Train (1998)
Graham Linehan
Jonathan Gershfield
Kevin Eldon
Mark Heap

Proszę odejść od krawędzi peronu

"Big Train" przemknął przez stację BBC 2 niemal bez echa i dopiero kilka lat temu zyskał grupę nowych fanów, skuszonych zapewne radosną twórczością Simona Pegga. Naturalną koleją rzeczy, ze
"Big Train" przemknął przez stację BBC 2 niemal bez echa i dopiero kilka lat temu zyskał grupę nowych fanów, skuszonych zapewne radosną twórczością Simona Pegga. Naturalną koleją rzeczy, ze względu na wyciągnięty z kapelusza tytuł, widzowie przywiązani do torów i symboliki kolejarskiej będą się spodziewać sagi o rubasznym maszyniście i wesołych canarinhos, ale worek ze skeczami z różnych beczek, którym twórcy mocno wstrząsnęli przed wysypaniem zawartości na antenie, powinien zaspokoić i ich specyficzne potrzeby. Ekipa "Big Train" to niemal stuprocentowe creme de la creme brytyjskiej komedii lat 90.- i choć jeden z Pythonów przyznał kiedyś, że kolejne pokolenia komików panicznie unikały porównań z "Cyrkiem", twórcom serialu trudno będzie odpruć metkę z napisem "a'la Monty Python". Już surrealistyczna czołówka i cykl animacji "Mistrzostwa w niemruganiu" zawiewają Gilliamem, podobnie jest i z formułą programu-skeczami pełnymi celnych obserwacji oraz absurdu w ekstremalnym wydaniu (tak, czasem trzeba będzie zebrać szczękę z podłogi i poddać ścięgna rehabilitacji). Mamy tu też, jak to u Pythonów bywało, wybitnie wyraziste osobowości ekranowe, które, nawet grając w skeczu napisanym nie "pod nie", zrobią go po swojemu. Biorąc pod uwagę ten indywidualizm, trudno nazwać komików grupą, chociaż widoczny u nich pociąg do czarnawego humoru (jak w strzelaninie Chaki Khan z braćmi Gibb, w której aktorzy zagrają też trzewiami), tak właśnie kazałby ich określić. Bądź co bądź, doskonale widać, że obsada bawiła się na planie tak dobrze, jak sześciolatki w piaskownicy-wypadają lekko i naturalnie, wcielając się w kompletnych debili z licznymi odruchami bezwarunkowymi kończyn górnych i dolnych, a dziecięca naiwność w zachowaniu ludzi o poważnych twarzach spełnia swoją poboczną rolę, dodając abstrakcyjnym sytuacjom realizmu. Kto jednak wypadł najlepiej w tej paradzie głupoty, w której dżokeje biegają po sawannie, uciekając przed przyczajonym na czworakach piosenkarzem Princem, strach przed łyżkami może zabić, a konie uwielbiają mocny makijaż? Różnice są wprawdzie minimalne, ale to właśnie Mark Heap - kościsty aktor o spojrzeniu szaleńca, który potrafi i zatańczyć, niszcząc marzenia małych dziewczynek o wygraniu szkolnego konkursu baletowego, i pożonglować, a także tak koncertowo zagrać frustrata, że po usunięciu ścieżki ze śmiechem mógłby powalczyć o parę nagród za grę w dramacie, jest maszynistą tego pociągu. Kevin Eldon i jego niezłe przejścia pomiędzy wcieleniami zła (zły hipnotyzer o porażającej mimice, szatan, itp.) a uosobieniem normalności, również punktują wysoko. Aż trudno zresztą uwierzyć, że dwaj wyżej wymienieni nie zaliczyli w swoim życiu jakiegoś epizodu na oddziale psychiatrycznym. Trzy złe damy komedii z wysp-Amelia Bullmore ("I'm Alan Partridge"), Julia Davis ("Nighty Night") i Rebecca Front ("Monkey Dust") pokazują z kolei, że aby zagrać w komedii będąc kobietą i rozśmieszyć widza, nie trzeba być biuściastą blondynką, która nie potrafi założyć buta na właściwą nogę. Cała piątka zresztą przypieczętowała później powstanie nowego nurtu komedii-wyrafinowanej durnoty podanej z kamienną twarzą w oparach wyziewów z mrocznej części ludzkiej duszy, chociażby w miniserialu "Jam", gdzie ilość skrzywionych psychicznie osobników na metr taśmy filmowej osiągnęła apogeum - i z powodu tego zgrania aż chciałoby się zobaczyć ich znowu razem. Simon Pegg (ten chłopiec z sąsiedztwa od zombie) wystąpił tu, jak na razie, w swoim projekcie życia-późniejsze wyskoki z Nickiem Frostem nie są już tak kreatywne, ale jego talent najwidoczniej rozkwita tylko w odpowiednim towarzystwie. Nie opuszcza mnie właściwie wrażenie, że wykonanie części skeczy przez mniej wprawionych komików nie wywołałoby na mojej twarzy nawet cienia uśmiechu. Po obejrzeniu pierwszego skeczu, w którym ostatecznie rozbroił mnie końcowy śmiech "niemówiących po angielsku" Francuzów, wiedziałam, że "Big Train" jeszcze niejednym mnie zaskoczy-i nie było to przeczucie chybione. Mimo pewnego podobieństwa do "Cyrku" wydaje się też, że Anglikom udało się w końcu stworzyć program, który rozśmieszy nawet niedeklarujących zamiłowania do angielskiego humoru. Tym bardziej dziwi początkowy brak sukcesu.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones